Zygmunt Nowotarski – Kierunek Moskwa (Reprezentacja Polski hokeja w Moskwie – 1949)

12 lutego 1949 r. zadzwonił do mnie prezes PZHL Władysław Babiński z informacją, że zostałem powołany do reprezentacji Polski na turniej do Moskwy. Miałem wtedy 26 lat i znajdowałem się w szczytowej formie. Powołanie to oznaczało dla mnie debiut w biało – czerwonych barwach.

Kłopoty zaczęły się już w fabryce. Personalna w zakładach Celmy M-2 nie chciała się zgodzić na wyjazd, używając argumentu, że sportowcy to… reakcja. Sprawę udało się przedeptać po wstawiennictwie I sekretarza POP. Innego wyjścia nie było. Dostałem tzw. urlop społeczny i mogłem się pakować. Punkt zborny wyznaczono w Warszawie, gdzie mieliśmy się stawić 15 lutego. PojechałeM pociągiem z Cieszyna przez Zebrzydowice do Katowic. Czekali tam trzej koledzy ze Śląska. W drodze do stolicy, dopisywały nam humory.Ferdek Gansiniec częstował domowymi ogórkami, ja pączkami. W Warszawie na dworcu wzięłiśmy dorożkę. Były kłopoty z załadowaniem naszych wielkich walizek i kijów hokejowych, a jeszcze między bagaże musiało się wcisnąć czterech muskularnych facetów. Dorożkarz jakoś nas poupychał. Za 500 zł zawiózł na stadion Wojska Polskiego. Byłiśmy pierwsi i wybraliśmy najłepsze miejsca i łóżka. Po południu zaczęli dojeżdżać pozostali zawodnicy z Pomorza, Krakowa i Krynicy. Wieczorem obejrzeliśmy w kinie ówczesny przebój filmowy, komedię „Skarb”. Nazajutrz dojechała reszta kolegów i trenerzy:Wacław Kuchar Władysław Król. Szkoleniowcy zarządzili dyscyplinę prawdziwie wojskową. O siódmej pobudka, później gimnastyka w hali albo na bieżni stadionu, następnie kąpiel i śniadanie, trochę odpoczynku i porcja gier w siatkówkę, tenisa, ping-ponga oraz zabaw ruchowych. Obowiązkowe były masaże. Po obiedzie przerwa w zajęciach, czas na relaksujący wypoczynek aż do kolacji. Często graliśmy w żolika. Budynku nie wolno było opuszczać. Wieczorem chodziliśmy do kina i teatru.

Zgrupowanie w Warszawie trwało juz tydzień. Nadchodziła niedziela, dzień wyjazdu. Słońce przypiekało, mimo że był luty. Paszporty czekały, ale okazało, że nie dostaliśmy jeszcze wiz. To wprowadziło pewien niepokój, że ktoś coś kombinuje} nie chce nas wypuścić z kraju. Przyszła wiadomość, że prawdopodobnie wyjeżdżamy w poniedziałek. Nasze wątpliwości rosły. Poniedziałek minął. Koledzy zaczęli żartować, że pojedziemy, ale z powrotem do domu. Dopiero w czwartek trener: mogli pojechać do ambasady rosyjskiej po nieszczęsne wizy. Odetchnęliśmy z ulgą. Jednak się udało…

W pociągu Berlin – Brześć był specjalnie zarezerwowany wagon dla naszej ekipy. Wyruszyliśmy tuż przed północą, żegnając głośno obu trenerów, którym… nie pozwolono jechać z powodów politycznych. Zostaliśmy bez kierownictwa. Czułą „opiekę” dostaliśmy za to w Moskwie, gdzie „delegat” nie opuszczał nas na krok. Dotarliśmy tam w niedzielę o 10 rano, po 30 godzinach jazdy. Po drodze był przymusowy postój w granicznym Brześciu. Na Dworcu Białoruskim w Moskwie powitało nas liczne towarzystwo. Były uściski, wiązanki kwiatów. Eleganckim autokarem zostaliśmy zawiezieni do luksusowego „National Hotel”. Dostałem pokój z widokiem na Kreml.

Moskwa zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Gospodarze prześcigali się w uprzyjemnianiu nam pobytu. Wydali wspaniałe przyjęcie w sali restauracyjnej hotelu, zapewnili wstęp na spektakle teatralne, baletOwe, seanse filmowe, zawody sportowe, przejażdżki metrem. Nie zabrakło w programie zwiedzenia Mauzoleum Lenina i Placu Czerwonego oraz słynnej Galerii Trietiakowskiej. Strona sportowa pobytu schodziła momentami na drugi plan.

Pierwszy mecz rozegraliśmy z drużyną Krylia Sowietów, zajmującą czwarte miejsce w ekstraklasie. Przegraliśmy niestety 1:5, przekonując się bardzo boleśnie, na czym polega hokej. Rosjanie grali zupełnie inaczej niż my, byli szybsi i lepsi kondycyjnie. Atakowali ostro przy bandach, tymczasem w naszej lidze obowiązywał przepis, że metr od bandy zawodnik nie powinien być atakowany. W drugim meczu, z Dynamem Moskwa, doznaliśmy porażki 3:5 i zacząłem wątpić, czy w konfrontacji z gospodarzami uda się chociaż zremisować. W trzecim meczu zmierzyliśmy się z CDK Moskwa. Rywale nas rozbili. Ja spędziłem dwa dni w szpitalu po starciu ze słynnym Bobrowem. Kolega z drużyny Wołkowski doznał wstrząsu mózgu i przeleżał 6 tygodni w szpitalu. Mecze oglądało po 30 tys. kibiców. Spotkanie z reprezentacją ZSRR, przegrane 3:7, oglądałem obandażowany z ławki rezerwowych. Podobnie rewanż z Dynamo, który zakończył się dwucyfrówką 3:13. Gorycz porażek starano się nam zrekompensować na bankietach, podczas trzech ostatnich dni naszego pobytu w Moskwie. Do kraju wróciliśmy samolotem.